|
Przygotowania do naszej wyprawy, trwały wiele miesięcy. Pierwotnym celem miała być Holandia. Życie jednak bezwzględnie zweryfikowało nasze plany. Dzięki ogromnej życzliwości kilku firm, osób i mojej “smykałce” organizacyjnej pozyskałem jednak środki pozwalające zabrać 4 córki na wspaniałą wyprawę po duńskiej wyspie Bornholm. Justyna, Paulina oraz bliźniaczki Alicja i Aleksandra, okazały się prawdziwymi globtroterkami. Widząc jak szykują się do wyjazdu, miałem nadzieję że będzie pełen atrakcji. I się nie zawiodłem.
21.07-1.08.2010 Bornholm z roweru widziany.
Uczestnicy: Janusz, Justyna, Paulina, Alicja, Aleksandra.
Dystans 217 km.
Środa-czwartek 21-22. 07.10
Wstęp czyli przez Warszawę do Świnoujścia.
Dystans 26 km.
W środowe popołudnie rowery zostały załadowane sakwami firmy Crosso z ekwipunkiem. Do mojego Treka doczepiłem przyczepkę Extrawheel z namiotami i resztą ekwipunku. Ruszyliśmy na widzewski dworzec. Pociągiem Interregio dotarliśmy do Warszawy a następnie ulicami stolicy przejechaliśmy do Rembertowa, gdzie gościny udzieliła nam moja siostra Ola z mężem Pawłem. Nazajutrz wczesnym rankiem, ponownie dotarliśmy na dworzec wschodni. Tu czekała nas ekstremalna wspinaczka z ciężkimi rowerami na peron, gdzie stał już pociąg do Świnoujścia. Nie miał wagonu na rowery, więc załadowaliśmy się do wagonu piętrowego i zajęliśmy w miarę wygodne miejsca na półpiętrze. Do Świnoujścia pociąg dojechał wczesnym popołudniem. Po zrobieniu drobnych zakupów pojawiliśmy się w zaprzyjaźnionym klubie jachtowym, gdzie mieliśmy umówiony bezpieczny nocleg. Zostawiliśmy ekwipunek i korzystając z ładnej pogody pojechałem z dziewczynkami na nadmorską promenadę i falochron. Piątek 23.07. Wycieczka do Niemiec.
Dystans 27 km.
Jedyny dzień w Świnoujściu przed wypłynięciem na Bornholm, postanowiliśmy wykorzystać na wycieczkę do Niemiec. Ścieżką wzdłuż głównej drogi dojechaliśmy do dużego mola w Albeck. Zostawiliśmy rowery przy solidnej barierce i poszliśmy na spacer. Na molo liczne sklepy i punkty gastronomiczne przeżywały stan oblężenia. Mnóstwo ludzi korzystało z relaksu w wodzie i na plaży. Po morskich falach grupka młodzieży szalała na wodnym bananie ciągnionym przez motorówkę. Nad molem nieustannie krążyły mewy dodając swoją obecnością beztroskiego obrazu letniej kanikuły. Drogę powrotną odbyliśmy ścieżką wzdłuż dziesiątków kolorowych hotelików i pensjonatów. Dookoła mnóstwo było oddających się wypoczynkowi turystów którzy korzystali z licznych atrakcji rozrywkowych. Naszą uwagę na dłużej skupił muzyczny występ peruwiańskich indian. Gdy wracaliśmy pokazałem dziewczynkom dawny pas graniczny, po którym pozostały fragment ogrodzenia. Popołudniu sprawdziliśmy dokładnie ekwipunek przed wypływem promu. Na wszelki wypadek zaproponowałem dziewczynkom, aby przygotowały sobie cieplejszą odzież. Miałem dziwne przeczucie, że pogoda sprawi nam niemiłą niespodziankę. I okazało się, że się nie pomyliłem.
Sobota 24.07. Przenikliwe zimno, bujający prom, ulewa w Ronne, nieczynny camping i nocleg u duńskiej rodziny.
Dystans 8 km.
Sobotni poranek nie zwiastował przyjemnego dnia. Nad Świnoujściem wisiały szarobure chmury, w powietrzu czuć było dużą wilgoć i chłód. Spakowani ruszyliśmy do promowego terminalu. Zanim dojechaliśmy do promu pływającego na drugi brzeg Świny, rozszalała się ulewa i zaczął wiać silny wiatr. Schroniliśmy się przed zimnem w terminalu promowym przy okazji załatwiania biletów na prom. Gdy podjechaliśmy pod prom Pomerania, zatrzymała nas i pozostałych pasażerów jego obsługa. Musieliśmy poczekać aż prom zostanie przygotowany na przyjęcie samochodów i rowerzystów, a niestety nie było się gdzie schować przed zacinającym deszczem. Dopiero po ok. 30 minutach, solidnie zmoczonych wpuszczono nas na prom. Na statku dziewczynki rozgrzały się gorącą herbatą. Gdy Pomerania wypływała ze Świnoujścia, nawet mewy gdzieś zniknęły chroniąc się przed deszczem i wiatrem. U ujścia portu na falochronie wzburzone morskie fale, oblewały wiatrak Stawa Młyny. Gdy prom wypłynął na pełne morze, zaczęła się męcząca “kołysanka” i trwała przez cały rejs. Po przybiciu do nadrzeża w Ronne, opuszczaliśmy prom w strugach ulewnego deszczu. Biuro Informacji Turystycznej okazało się naszym tymczasowym schronieniem i źródłem dodatkowych informacji o wyspie Bornholm. Na dworze szalała ulewa, mokły nasze rowery, grupki rowerzystów mimo porwistego wiatru i zacinającego deszczu powoli rozjeżdżały się, każda w inną stronę. W końcu my też ruszyliśmy w drogę do prywatnego campingu, znanego z przewodników po wyspie pod nr 2. Ścieźką wzdłuż ulic i pośród lasu dotarliśmy do sporych zabudowań na bocznej drodze. Tu spotkała nas niemiła niespodzianka. Duży napis przed drogą do budynków informował No camping, czyli że szans na nocleg tu nie ma. Znaleziony przez nas starszy mężczyzna, swoimi słowami i gestami potwierdził ten stan rzeczy. Deszcz padał nadal, choć nieco mniej intensywnie a ja zacząłem się martwić o zdrowie dziewczynek. Dziewczynki postanowiły porozmawiać z gospodarzami pobliskiego niewielkiego domku z ogrodem. Zadania tego podjęły się Paulina z Justyną, a ja z najmłodszymi pozostałem na drodze. Widząc naszą ekipę żona gospodarza zaprosiła nas do domu. Pokazała gdzie możemy zostawić rowery, umyć się i osuszyć. Odświerzeni zostaliśmy zaproszeni przez gospodarzy na kawę i herbatę. Podczas miłej rozmowy gospodyni wskazała dziewczynkom dwa wolne pokoje przebywających na wakacjach dzieci, w których mogliśmy się przespać. Te przemiłe gesty, poprawiły nam nieco humory, choć martwiły nas przemoczona odzież i buty. Siedząc przy stole długo rozmawialiśmy z gospodarzami, wzbudzając ich zainteresowanie i sympatię. Dziewczynki świetnie sobie radziły w dialogach po angielsku. Gdy słońce schowało się za horyzontem, poszliśmy odpocząć po męczącym dniu, z nadzieją że w dalszym pobycie na wyspie pogoda będzie dla nas łaskawsza.
Niedziela 25.07.
Jeleń i sarny, gęsi w Aakirkeby, zabytkowy kościól, port w Nexo, plaże w Deodde i szum morza przed snem.
Dystans 27 km.
W niedzielny poranek po toalecie i śniadaniu z gospodarzami, spakowaliśmy rowery i pożegnaliśmy gościnne małżeństwo. Gospodarze nawet nie chcieli słyszeć o jakiejkolwiek opłacie za swoją gościnę. Pogoda nieco się poprawiła, było chłodno ale nie padał deszcz, choć niebo wciąż było zachmurzone. Ruszyliśmy ścieżką wzdłuż drogi, potem przez tereny leśne, kierując się do miasteczka Aairkeby. Na przodzie jechały Paulina, Alicja i Justyna a ja z Olą nieco z tyłu. Nagle podczas przejazdu przez niewielki las spośród drzew po prawej stronie, na drogę wyskoczył dorodny jeleń a za nim dwie sarny. Dziewczyny stanęły niemal w miejscu , bardzo zaskoczone nagłym pojawieniem się zwierząt, które popędziły szybko do nieodległego zagajnika. Nawet nie było szans na wykonanie zdjęcia.
Wkrótce potem dotarliśmy do niewielkiego miasteczka Aakirkeby w którym głównym zabytkiem jest kościół Aa kirke. Świątynie wybudowano w stylu romańskim w roku 1150 i poświęcono ją św. Janowi. Duży budynek z dwiema wieżami otoczony jest cmentarzem. We wnętrzu kościoła na uwagę zasługują romańska chrzcielnica z litego piaskowca i renesansowy ołtarz. W pobliżu kościoła Aa kirke mieści się Rynek (Torvet) otoczony kolorowymi domkami rzemieślników i kupców. Niemal na jego środku, na mozaice w kształcie wyspy, ustawiono 4 odlane z brązu gęsi. Posążki stanowią artystyczne odniesienie do czasów, gdy gęsi ostrzegały mieszkańców miasta przed pożarem lub innymi niebezpieczeństwami. Dziewczynki z dużym zainteresowaniem oglądały cały rynek, poodsuszyły sobie buty w toalecie i ruszyliśmy w kierunku Nexo. Mijaliśmy po drodze liczne pola golfowe, na których młodzi bormholczycy oddawali się relaksowej grze. Na jednym z nich pod niewielkim krzakiem dziewczynki dostrzegły kucającego zająca, który wcale obecnością ludzi nie był wystraszony. Dotarliśmy do Nexo, największego portowego miasta na Bornholmie. Nie ma w nim wielu zabytków głównie dzięki barbarzyństwu sowieckich lotników w okresie II wojny św. Jest jednak duźy port, miejsce pracy rybaków zaopatrujących wyspę w ryby, duża stocznia naprawiająca jachty i kutry. Odwiedziliśmy miejscowy sklep Netto gdzie zrobiliśmy zakupy pieczywa. Ceny okazały się najbardziej umiarkowane i w tych sklepach zaopatrywaliśmy się w chleb podczas całej wyprawy.
Dziewczynki skorzystały z możliwości kąpieli pod natryskiem w toalecie, zrobiliśmy podwieczorek na portowych ławeczkach i ruszyliśmy do słynnych plaż w Dueodde. Ścieżka rowerowa zaprowadziła nas poprzez nadmorskie lasy do parkingu w pobliżu kompleksu obiektów turystycznych. Zostawiliśmy zabezpieczone rowery i ruszyliśmy nad morze przez niewielki pas lasu. Dueodde zwane także przylądkiem, jest najdalej wysuniętą częścią Bornholmu. Tutejsze plaże z racji krystalicznie czystej wody i swojej szerokości należą do najładniejszych w Europie, a drobniutki biały piasek był w przeszłości wykorzystywany do napełniania klepsydr. Z podziwem odlądaliśmy pięknie położone wydmy na których rzęśki wiatr dawał poczucie pełnego relaksu. Na lądowym horyzoncie górowała 47 metrowa latarnia morska Dueodde Fyr, do której dotarliśmy wyjeżdżając z miejscowości. Zbliżał się wieczór, więc zaczęliśmy się rozglądać za miejscem do noclegu. Wróciliśmy do głównej drogi w kierunku Ronne, przejechaliśmy kilka km. i zjechaliśmy ok. 2 km na parking bezpośrednio nad morzem. Pośród lasu na niewielkiej polanie rozłożyliśmy namioty i wystawiliśmy wilgotną odzież na podmuchy morskiego wiatru. Przy zapadającej szarówce poszedłem zrobić zdjęcia plaży przy zachodzącym słońcu, a gdy wróciłem do namiotów panowała w nich błoga cisza.
Poniedziałek 26.07.
Nylars kirke, Ny kirke, Hasle pachnące śledziami, piękny zachód słońca i nocleg w ogrodzie.
Dystans 27 km.
Grzejące słońce i rześka morska bryza wysuszyły naszą mokrą odzież i dodały animuszu. Po złożeniu namiotów i śniadaniu w nadmorskiej scenerii ruszyliśmy zobaczyć pierwszy okrągły kościół na Bornholmie w miejscowości Nylars. Mimo ogólnie płaskiego ukształtowania terenu na wyspie, niektóre odcinki miały pagórkowaty charakter zmuszający nas podczas jazdy do sporego wysiłku. Dziewczyny jednak świetnie sobie radziły, a ja mimo że ciągnąłem przyczepkę ze sporym ciężarem mozolnie podążałem za nimi. Funkcję nawigatorów pełniły Alicja z Pauliną dokładnie w oparciu o mapy dobierając trasę. Nylars kirke mieści się w małej wsi. Kościól wybudowany został w XII wieku. W jego wnętrzu na środku stoi duży cokół z malowidłami pochodzącymi z roku 1250. Świątynia otoczona jest dużym cmentarzem z licznymi żywopłotami. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy do małej osady Nyker i drugiego okrągłego kościoła. Dojechaliśmy tam wracając do Ronne i kierując się na północ wyspy. Po zjechaniu ok. 3 km od głównej drogi, dotarliśmy do celu. Kościół Ny kirke jest najmniejszą rotundową świątynią na wyspie. Powstał w połowie XII w. Jest podobny do pozostałych, ale nie ma zewnętrzych przypór i tym się od nich różni. Górną kondygnację ukryto pod szerokim stożkowatym dachem. We wnętrzu można podziwiać XIII wieczne freski I sceny z Męki Jezusa umieszczone na centralnym filarze. Świątynia otoczona jest dużym cmentarzem. Wróciliśmy do głównej drogi i skierowaliśmy się do znanego miasteczka Hassle. Na nadmorski parking zmierzali ze wszystkich stron mieszkańcy aby wziąć udział w wieczornym biegu masowym. W powietrzu unosił się zapach śledzi wędzonych w tutejszej wędzarni.
Słońce chyliło się ku zachodowi, ruszyliśmy dalej szukając odpowiedniego miejsca na nocleg. Ścieżka rowerowa tuż za Hassle oddzielona od głównej drogi, zaprowadziła nas nad przepiękne kamieniste wybrzeże w okolicach osady Helligpeder. Tu zmieniła się w szeroką drogę przy której stało kilka domów. Mieszkańcy jednego z nich Anna i Henrik, mimo że mieli gości z ogromną życzliwością zaprosili nas do swojego ogrodu gdzie mogliśmy rozbić namioty. Zostawiliśmy u nich większość ekwipunku i pojechaliśmy do pobliskich ławeczek nad morzem. Zachodzące słońce dodawało morskiej otchłani niezwykłego uroku. Na nadmorskich kamieniach, mieniły się ciemnoczerwone kolory. Dziewczynki usiadły na kamieniach i chlebem wabiły rodzinę łabędzi. Ptaki podpłynęły bardzo blisko, z ochotą łapiąc rzucane okruchy chleba. Był to jeden z tych zachodów słońca nad morzem, których długo się nie zapomina. Wróciliśmy do Anny i Henrika gdy słońce całkowicie schowało się za morski horyzont. Gospodarze udostępnili nam toaletę a potem przy zapalonych w ogrodzie świecach długo rozmawialiśmy przy kawie.
Wtorek 27.07. Pożegnanie, mordercza wspinaczka, zamek Hammershus, port i mewy w Allinge, Ols kirke i zabawa z kociętami.
Dystans 20 km.
Po złożeniu ekwipunku serdecznie pożegnaliśmy przesympatycznych gospodarzy. Ich serdeczność i sympatia na długo pozostaną w naszej pamięci. Ruszyliśmy w dalszą drogę do ruin zamku Hammershus. Droga którą jechaliśmy położona była w dużym obniżeniu terenu, skończyła się przy ostatnich zabudowaniach osady Tegkkas, i jako szutrowa ścieżka prowadziła dalej w las. Tu spotkało nas spore wyzwanie, bo trzeba było pokonać bardzo strome wzniesienie. Dziewczynki z ogromnym wysiłkiem pchały rowery na górę, a ja z racji obciążenia przyczepką wspinałem się za nimi ze względów bezpieczeństwa. Solidnie zmęczeni dość długo “łapaliśmy oddech” na punkcie widokowym. Do zamku Hammershus prowadzi dalej szutrowy leśny szlak rowerowy po bardzo zróżnicowanym terenie. Liczne pagórki, skały i gęsty las, sprawiają, że jedzie się po nim bardzo przyjemnie, choć nie bez wysiłku. Szeroka droga doprowadziła nas do dużego parking, gdzie zostawiliśmy zabezpieczone rowery i ruszyliśmy piechotą do jednej z największych atrakcji Bornholmu.
Ruiny zamku Hammershus to największa w Skandynawii pozostałość po czasach średniowiecznych. Zamek wybudowano na wysokiej nadmorskiej skarpie w pierwszej połowie XII w. z inicjatywy ówczesnych władz kościelnych w okresie konfliktów między potężnym arcybiskupstwem Lund (dziś okręg Skania w Szwecji) i królem Danii. Warownia miała być swoistą przeciwwagą dla królewskiego zamku Lilleborg w lesie Almindingen. Rozwój zamku nastąpił po zburzeniu zamku Lilleborg w 1259 r. i przejściu Bornholmu pod zarząd władz kościelnych. Potem zamkiem zarządzali kolejni hierarchowie z Lund, duński król i związek Hanzy reprezentowany przez niemieckie miasto Lubeka. Mimo że Niemcy znacznie wzmocnili mury zamku, z czasem okazały się one za słabe na siłę rozwijającej się artylerii kolejnych najeźdźców- Szwedów. Tych z kolei pokonali bornholmscy powstańcy, wypędzając okupantów z wyspy. Paradoksalnie wyzwolenie stało się początkiem ruiny zamku. Przekształcony został najpierw w więzienie, a gdy jego mury opuścił w 1743 r. wicekomendant wojskowy wyspy, stał się “społeczną” własnością mieszkańców którzy potraktowali go jak darmowy skład cegieł. Dopiero w 1822 r. Hammeshus objęto ochroną aby zapobiec dalszej jego dewastacji. I tak jako riuny, stał się atrakcją dla turystów.
Po lewej stronie drogi do ruin stoi pomnik poświęcony poległym w walkach ze Szwedami powstańcom , a nieco dalej kamienny most, początkowo zadaszony i częściowo zwodzony. Ze wzgórza zamkowego rozciąga się przepiękny widok na morze i okolice Hammeren. Na morskich falach pływają łódki z turystami chcącymi zwiedzić groty u podnóża zamku. Zwiedzenie ruin i pamiątkowe fotki zajęło nam trochę czasu, a że dopisywała pogoda i objekt był bardzo ciekawy wszyscy byliśmy bardzo zadowoleni. Spod zamku Hammershus ruszyliśmy ścieżką w kierunku portowego miasteczka Allinge. Okazało się ono bardzo malownicze. Wokól portu stały kolorowe parterowe domki a przy falochronie charakterystyczny budynek wędzarni ryb z dwoma kominami nad którym krążyły liczne mewy. Przy nabrzeźach kołysały się na wodzie liczne jachty i łodzie. Na portowych ławeczkach zjedliśmy podwieczorek z lodowym deserem. Nasza “biesiada” nie uszła uwadze krążących w pobliżu mew, więc Ola zwabiała je okruchami chleba a ja robiłem użytek z możliwości mojego Olympusa.
Świetnie wkomponowaną w teren drogą która prowadziła w głąb wyspy, ruszyliśmy do trzeciego kościoła rotundy w małej wsi Olsker. Trzykondygnacyjna świątynia Ols kirke była niestety zamknięta. Jest najwyższą ze wszystkich rorund, i położona na wysokości 112 m.n.p.m. dzięki czemu widać jej smukłą wieżę z daleka. Kościół zbudowany został w roku 1150, a jego konstrukcja pozwalała pełnić funkcje obronne, jednak rotundę wykorzystywano głównie jako składnicę płodów rolnych. Ols kirke otoczony jest ogrodzonym cmentarzem, obok kościoła stoi dzwonnica i…. drzewo dziwoląg, którego gałęzie tworzą nietypowy kształt. Poniewaz zbliżał się wieczór, ruszyliśmy w dalszą drogę. Kilka km. za Olsker uzyskaliśmy pozwolenie gospodarzy dużego gospodarstwa na rozbicie naszych namiotów na ładnie skoszonym trawniku. Gospodarze udostępnili nam przedłużacz, mogliśmy zagotować wodę i zrobić sobie kolację. Zainteresowanie naszą ekipą wykazała gromadka uroczych kociaków z którymi moje panny ochoczo się bawiły przy zachodzącym słońcu.
Środa 28.07. Malownicze i ciekaweGudhjem, Osterlas kirke i deszcz na dobranoc.
Dystans 18km.
Środowy poranek nie zapowiadał niestety pogodnego dnia. Zwarta szara masa chmur wisiała nad miejscem naszego noclegu, zwiastując deszcz. Po złożeniu namiotów i śniadaniu, pożegnaliśmy życzliwych gospodarzy. Ruszyliśmy w kierunku wsi Ro i dalej do Gudhjem. Na przedmieściach miasta dopadły nas pierwsze krople deszczu. Schowaliśmy się w sklepie sieci Netto robiąc przy okazji zakupy. Padać przestało po godzinie. Gudhjem położone jest w bardzo urokliwym obniżeniu terenu, u stop góry Bokul. Przy głównej drodze rozpościera swoje skrzydła Gudhjem molle, największy holenderski wiatrak w Danii. Muszę przyznać, że wygląda bardzo imponująco. W jego wnętrzu sklep stowarzyszenia miejscowych producentów żywności, prezentuje regionalne produkty i specjały kulinarne. Z tarasu na wiatraku zobaczyć można malowniczy widoczek całego miasta którego architekturę tworzą kominy starych wędzarni i wiekowe kolorowe domy na stromych uliczkach. Głównym deptakiem skierowaliśmy się w dół do portowego bulwaru. Szybko jednak uznaliśmy, że stromizna jest zbyt duża, aby prowadzić po niej ciężkie rowery z perspektywą pchania ich pod górę z powrotem. Zaparkowaliśmy więc biki na dużym placu przy kościele zbudowanym w roku 1893 z bornholmskiego granitu. Świątynia zastąpiła Anne Kapel, kaplicę z XIII w. We wnętrzu kościoła na uwagę zasługuje późnogotycki ołtarz oraz ciekawe malowidła.
Wróciliśmy na główną uliczkę na której roiło się od różnych sklepów i dotarliśmy do nadmorskiego bulwaru. Tu tętniło życie miasta. Turyści oblegali knajpki, sklepy z pamiątkami, hutę szkła Glasrogeri i wędzarnię Gudhjem Rogeri nad którą krążyły krzykliwe mewy. Oglądanie atrakcji miasta zajęło nam sporo czasu. Po krótkiej wizycie w porcie, wróciliśmy do rowerów i ruszyliśmy w kierunku wsi Osterlas do czwartego kościoła rotundy. Wjechaliśmy na ścieżkę prowadzącą w głąb wyspy. Pofałdowany teren wznosił się i opadał, niekiedy dość mocno, zmuszając nas do solidnego wysiłku. Po kilku km. 'rozgrzani' dotarliśmy do celu. Osterlas kirke to najstarsza, największa i najbardziej popularna wśród turystów rotunda. Kościół zbudowany został ok. 1160 r. Ma trzy kondygnacje które urządzono tak by z racji położenia na wzgórzu, mógł pełnić funkcję solidnej warowni obronnej. Kształtem świątynia przypomina wysoki zwieńczony stożkowatym dachem cylinder, wzmocniony bocznymi przyporami które pogrubiły mury do 2 metrów. Wewnątrz na potężnym filarze namalowano sceny z życia Jezusa od narodzenia do śmierci.
Kościół otoczony jest cmentarzem, a całość kompleksu zabytkowego dopełnia wieża z kamienia i kontrukcji szachulcowej, typowej dla Bornholmu. Kryje ona dwa XVII wieczne dzwony. Z kościołem Osterlas kirke wiążą się legendy znane wśród okolicznych mieszkańców, o skarbie zakonu Templariuszy ukrytym w podziemiach świątyni. W budynkach koło kościoła mieści się bogato wyposażony sklep z pamiątkami i bar. Po drugiej stronie jest duży parking z ławkami, na których urządziliśmy sobie kolację. Gdy na niebie zaczęły gromadzić się coraz ciemniejsze chmury, ruszyliśmy główną drogą w kierunku morza, rozglądając się za miejscem na nocleg. Po kilku km. zatrzymaliśmy się na terenie dużego gospodarstwa. Jego właścicielka, sympatyczna starsza pani, zgodziła się na rozbicie naszych namiotów w ogrodzie nieopodal oczka wodnego. Ledwo zdążyliśmy ustawić schronienie i odbyć toaletę, z nieba spadła ściana deszczu, który przyśpieszył nasz nocny wypoczynek.
Czwartek 29.07. Huta szkła, wiatraki w Svaneke i Aarsdale i...... Pan Alex.
Dystans 19 km.
Deszcz padał całą noc i przestał dopiero ok. godź. 10. Przy pochmurnym niebie, szybko zwinęliśmy nasze obozowisko, rozgrzaliśmy się gorącymi kubkami zupy i ruszyliśmy ponownie w kierunku morza. Zjechaliśmy z głównej drogi na odcinek ścieżki rowerowej, który doprowadził nas do huty szkła Baltic Sea Glas w miejscowości Melsted. W niewielkim warsztacie dwie panie wypalały w piecu i formowały ładne wysokie kieliszki. Dziewczynki z podziwem przyglądały się ich pracy i przebogatej galerii gotowych produktów prezentowanej w gablotach. Szkło można kupić na miejscu, ale niestety nie jest tanie. Za budynkiem huty jest niewielki zieleniec z placem zabaw dla dzieci i ławeczkami. Wąska ścieżka prowadziła z niego na malownicze skaliste wybrzeże. Morska fale wlewały się w niewielkie zatoczki obmywając skały wystające z wody i rozpryskując się na dużych. Najwyraźniej morska woda i powietrze “pokryły” duże odłamy skalne pomarańczowymi kolorami. Po kilku km. dalszej jazdy dotarliśmy do Svaneke, jednego z najładniejszych miast na wyspie. Mnóstwo w nim różnych atrakcji, od pełnego licznych jachtów portu, wędzarni ryb, huty szkła, czy wytwórni znanych cukierków. Panuje tu specyficzny mikroklimat, najdłużej w roku świeci słońce, a domy kupieckie i mieszczańskie wyglądają jak przed 200 laty. Wszędzie widać dbałość gospodarzy o unikalny charakter miasta, co sprawia że ma ono duży prestiż w całej Danii.
Przy głównej drodze stoi świetnie zachowany wiatrak, Stubmolle zbudowany w 1643 roku. Bardzo przypomina polskie koźlaki, obracające się do wiatru całą konstrukcją. W porcie jachtowym zabezpieczyliśmy nasze biki i ruszyliśmy na spacer. Zza malowniczych kamieniczek wyjechał tramwaj konny (Svaneke Hestersporvogn)- solidny powóz dla turystów ciągniony prze rumaki rasy Shire. Między kolorowymi domkami dotarliśmy do Svaneke Kirke, kościoła w kolorze czerwonym, którego najstarsze fragment pochodzą z roku 1350. Otoczoną cmentarzem i żywopłotami świątynię przebudowanoa w połowie XIX w. Na wieży kościoła, oprócz krzyża, umieszczono łabędzia- symbol miasta. Nieopodal na niewielkim ryneczku turyści oblegali kafejki i sklepiki. Stąd ruszał na miasto konny tramwaj, któremu mogliśmy się przyjżeć bliżej. Dziewczynki zrobiły zakupy i wróciliśmy do portu. Podczas podwieczorku na portowych ławeczkach otoczyły nas na falochronie mewy. Kuszone przez Olę chlebem, jadły prawie z ręki czym pozowały do zdjęć. Po wyjeździe ze Swaneke, przez teren dużego zatłoczonego camingu dotarliśmy do latarni morskiej. Gdy siedzieliśmy u jej podnóża z portu wyszedł w morze, okazały żaglowiec, ładnie prezentując się na tle nadmorskich skał. Na drodze w kierunku Aarsdale dopadła nas rzęsista ulewa. Zanim znaleźliśmy schronienie pod werandą jednego z domków, solidnie nas zmoczyło. Gdy przestało lać, przez kilkanaście minut na niebie podziwialiśmy ładną tęczę. Niestety szybko znikła i niebo znów pokryło się szarymi chmurami.
Miejscowość Aarsdale do której dotarliśmy, słynie głównie z młyna i okazałego wiatraka typu holederskiego Aarsdale molle. Został zbudowany w roku 1877, i nadal jest sprawny. Napędzają go 3 wielkie żarna o wadze 1,5 tony każde, które potrafią rozpędzić skrzydła wiatraka do prędkości 70 km/godz. Młyn jest własnością jednej z rodzin i ożywa przy sprzyjającym wietrze. Głowica wiatraka automatycznie obraca się w jego kierunku. Świeżo zmieloną w wiatraku mąkę można kupić za 8 DKK/ 1 kg. Tuż za Swaneke gospodarz jednego z domów, Pan Alex zgodził się na rozbicie naszych namiotów w swoim ogrodzie. Gdy już stał nasz dach nad głową zaprosił nas do domu na kawę i udostępnił toaletę. We wnetrzu okazało się, że gościny udzielił nam muzyczny artysta. Pan Alex od wielu lat wyjeżdża do Kaliforni w USA na liczne koncerty muzyki rock and rolowej ze swoimi przyjaciółmi których nadal uczy. Ilość instrumentów muzycznych w jego domu, zrobiła na nas wielkie wrażenie. Przemiły gospodarz bardzo serdecznie z nami rozmawiał przy stole, pytał o Polskę, zaprezentował również swoje wspaniałe umiejętności muzyczne, grając na gitarze i śpiewając. W takiej atmosferze czas mijał bardzo szybko i dopiero bijący północ zegar sprawił, że wróciliśmy do namiotów na odpoczynek po ciekawym dniu.
Piątek 30.07. Cisza i urok lasu Almindingen, sklalista dolina Ekkodalen.
Dystans 21 km.
W nocy deszcz pukał o nasze namioty. Rano słońce wstało zza morskiego horyzontu, tworząc świetlistą poświatę na morskiej otchłani. Zapowiadał się pogodny dzień, więc zabraliśmy się za pakowanie ekwipunku. Rozłożone tropiki namiotów, szybko wyschły na wietrze i słońcu. Zjedliśmy śniadanie z panem Alexem i serdecznie pożegnaliśmy sympatycznego gospodarza. Po pagórkowatym terenie wjechaliśmy w bezkresny obszar lasu Almindingen kierując się szlakiem do Ronne. Pierwotny drzewostan lasu został niemal w całości wycięty na opał w XIV wieku, a na wykarczowanym terenie powstały łąki na których mieszkańcy wypasali zwierzęta. Dewastację lasu wstrzymał pewien leśniczy inicjując w 1800 roku budowę wysokiego skalnego muru o dł. 8 km. Równocześnie zaczęto zalesiać teren iglastymi odmianami drzew i tak las znów odrósł. Świetnie wkomponowane i oznakowane tablicami szutrowe szlaki rowerowe, ułatwiały nam dotarcie do celu. Pokonując kolejne km. leśnej przestrzeni, mijaliśmy liczne wrzosowiska, torfowiska i rezerwaty lęgowe ptaków. Niestety niebo było zachmurzone i nie wypatrzyliśmy ciekawych gatunków. W pobliżu leśnej restauracji Christianshij naszą uwagę zwrócił wysoki obelisk upamiętniający wizytę w 1824 r. króla duńskiego Christiana Frederika. Przy głównej drodze Ronne-Svaneke znaleźliśmy dendrologiczną osobliwość Bornholmu-siedmiopienne drzewo, które rozpadło się ze starości. Niedaleko resztek drzewa, mogłem poobserwować trening kłusaków na leśnym stadionie. Przejazd przez las trwał dość długo, gdyż niektóre wzniesienia wymagały sporego wysiłku. Tak dotarliśmy do powstałej w epoce trzeciorzędu, doliny szczelinowej Ekkodalen znanej też jako Dolina Echa. Zostawiliśmy rowery na parkingu i przez gęsty las pośród wielkich granitowych odłamów skalnych zeszliśmy na jej samo dno. Okazało się mocno podmokłe i kryło mały strumyk Laesa. Cały ten obszar wyglądała bardzo ciekawie, boczne ściany doliny pokrywała różnorodna roślinność wyrosła pośród wielkich bloków skalnych. Wracając do rowerów, weszliśmy kamiennymi schodami na szczyt jednej ze stron doliny. Rozpościerał się stąd ładny widok na cały teren tego niezwykłego miejsca. Na parking zrobiliśmy podwieczorek. Późnym popołudniem dotarliśmy do miejscowości Vestermarie. Tu starsze małźeństwo wyraziło zgodę na rozłożenie naszych namiotów w ogrodzie koło swojego domu. Była to nasza ostatnia noc na malowniczym Bornholmie.
Sobota 31.07. Kościół w Vesterrmarie, kolorowe Ronne, pożegnalne loty mew i ostatni zachód słońca.
Dystans 24 km.
Poranek powitał nas słoneczną pogodą. Po zwinięciu obozowiska, podziękowaliśmy gospodarzom za gościnę. Zatrzymaliśmy się przy gotyckim kościele przy głównej drodze. Skorzystaliśmy z ogólnodostępnej toalety i ruszyliśmy do stolicy wyspy Ronne. Po drodze zrobiliśmy zakupy w dużym kompleksie handlowym. Na jednej z uliczek prowadzących do portu, straż pożarna dogaszała parterowy domek, niestety strawiony w znacznym stopniu przez pożogę. Minęliśmy pomnik poświęcony marynarzom i rybakom poległym w okresie ostatniej wojny. Zatrzymaliśmy się w porcie, aby zjeść śniadanie. Z nabrzeża roztaczał się ciekawy widok na kolorowe miasto. Pośród czerwonych budynków stała biała latarnia morska z 1880 r, a nieco z boku kościół Sct. Nicolai kirke zbudowany frontem do portu. Strzelista wieża świątyni widoczna jest z pokładu promu nawet w znacznej odległości od lądu. Od XIII w. stała w tym miejscu kaplica służąca kupcom i żeglarzom. W XIX w. zaczęto budować na jej miejscu nowy kościół poświęcony św. Mikołajowi, który rozbudowano w wieku XVI. Kościół uzyskał obecny wygląd po renowacji w 1915 r. Cały teren wokół kościoła i latarni morskiej, stanowiło niegdyś centrum Ronne. Ładna kolorystyka budynków, cisza i spokój składają się na niepowtarzalny klimat tej części miasta.
Zaciekawieni ruszyliśmy między uliczki i dotarliśmy do rynku Store Torv. Postawiliśmy nasze biki przy stojakach i ruszyliśmy na spacer. W sobotnie przedpołudnie rynek tętnił życiem, mnóstwo tu było mieszkańców i turystów, korzystających z licznych atrakcji, jarmarku pod namiotem, wesołego miasteczka ze strzelnicą. W pobliżu stał granitowy monument-“ronneńskie” Stonehenge, który jest artystycznym zegarem słonecznym. Rzeźbę wykonał japończyk z okolic Kobe, a jej prawdziwa nazwa to Soltidens Hus. W południowej części rynku mnóstwo rodziny z dziećmi siedziało na zabytkowej fontannie z 1908 r. Przy głównej ulicy naszą uwagę zwrócił zbudowany w 1834 r. zabytkowy ratusz. Rynek otaczają ciasne, pełne niezwykle kolorowch domów uliczki. Wiele z nich ma przebogatą historię. Czas naszego pobytu na Bornholmie, nieubłaganie dobiegał końca. Gdy oglądaliśmy z bliska kościół Nicolai kirke i latarnię morską, do promowego nabrzeża przybijał właśnie wypełniony kolejną grupą turystów prom Pomerania. Przejechaliśmy do portowego terminalu. W oczekiwaniu na wjazd na prom, obejżeliśmy jeszcze czerwony budynek zabytkowej kuźni portowej wybudowanej w 1735 roku. Pełniła ona najpierw funkcję składu amunicji dla obrony portu, potem magazynu, a kuźnią stała się w połowie XIX wieku.
Gdy wpuszczono nas na prom, szybko ustawiliśmy biki w bezpiecznym miejscu i ruszyliśmy na 6 pokład. Dziewczynki zajęły miejsca obok kasyna, a ja zabrałem Olympusa i poszedłem pożegnalnie poszaleć z aparatem. Towarzyszyły i Ola z Alicją zachęcone ciekawym widokiem na miasto z dużej wysokości. Przy portowym nabrzeżu wypatrzyliśmy małą wieżę latarni portowej. Nad promem nieustannie krążyły mewy, niemal pozując do zdjęć ku zadowoleniu mojemu i pozostałych pasażerów. Bornholm i port w Ronne, oddalał się, ciągle widoczny w promieniach chylącego się ku zachodowi słońca. Wkrótce po godź. 20, słoneczna kula nabrała pomarańczowo-czerwonego koloru i tworząc blask na spokojnych wodach Bałtyku, powoli chowała się za bezkresny choryzont. Prom Pomerania sunął po falach do kraju, a nasze wakacje rowerowe na Bornholmie stały się miłym wspomnieniem.
Wyprawa w pigułce: Łódź-Warszawa- Świnoujście-Ronne-Aakirkeby-Nexo-Dueodde-Nylars-Nyker- Hasle-Hammershus-Alinge-Olsker-Gudhjem-Osterlas-Melsted-Svaneke-Aarsdale-lasAlmindingen-Ekkodalen-Vestermarie-Ronne.
Trudność trasy- średnia na wzniesieniach lub łatwa na płaskim terenie.
Podsumowanie:
Raj dla rowerzystów, taka nazwa Bornholmu w pełni odpowiada prawdzie, choćby z uwagi na wzorcową sieć ścieżek rowerowych, oraz serdeczność i gościnność mieszkańców w stosunku do turystów. Przeżyliśmy wspaniały wypoczynek w uroczym miejscu, pełnym licznych atrakcji, wspaniałych krajobrazów, przyrody i zabytków. Nie sposób zwiedzić tej pięknej wyspy w tydzień, niewykluczone więc że jeszcze tam wrócimy. Moje pociechy spisały się wspaniale, mimo kilku kłopotliwych sytuacji związanych z pogodą. przybyło im więc wspomnień z wakacji na rowerze i zapowiedziały, że mają ochotę na następne.
Mam już pomysł na kolejną wyprawę za rok do..............., nie, nie zdradzę, ale mogę obiecać że napiszę jak było.
BIKER.
Za wsparcie naszego wyjazdu serdecznie dziękujemy:
Firmie:
Sanitec Group z Koła HG Polska Olympus Polska Zakładom mięsnym GROT ze Starowej Góry Fielmann Panu Witoldowi Skrzydlewskiemu Kol. Tomkowi z firmy Maxxxbike
Wrażenia uczestniczek.
Paulina:
Byłam bardzo ciekawa co zobaczymy na Bornholmie i jestem pod wielkim wrażeniem. Przepiękne krajobrazy, zabytki, kolorowe domki, wiatraki, okrągłe kościoły, wspaniałe i bezpieczne ścieżki po których jeździ się z przyjemnością, choć nie bez wysiłku. To tylko fragmenty naszych wakacyjnych wspomnień z wyprawy którą oceniam jako najlepszą z dotychczasowych.
Alicja:
Bornholm nieduża wyspa z mnóstwem ładnych i ciekawych miejsc. Bardzo mi się tam podobało. Zapamiętam okrągłe kościoły, ładne kolorowe miasteczka, nadmorskie krajobrazy, wiatraki, zamek Hammershus, ludzi którzy nas gościli i skalistą dolinę Ekkodalen. Dziękuję razem z siostrami tacie i wszystkim osobom które pomogły zorganizować ten wspaniały wyjazd.
Aleksandra:
Wyprawa na Bornholm okazała się najciekawszym naszym wyjazdem rowerowym za granicę. Dużo atrakcji na małej kolorowej wysepce i bardzo mili ludzie którzy udzielili nam gościny. Ładne krajobrazy, plaże, zabytkowe kościoły, wiatraki, skały i huty szkła. Ścieżek rowerowych tyle samo co ulic. Bardzo mi się podobało.
Justyna:
| |