Wyprawy Rowerowe - Bikefamilly - Sakwiarstwo, Wyprawy Rowerowe, Wycieczki na rowerze, Zwiedzanie, Wyprawy Rowerowe

WYPRAWY ROWEROWE


WYPRAWY


O WYPRAWACH

WYPRAWY 2005 - 2006

WYPRAWY 2007

WYPRAWY 2008

WYPRAWY 2009

WYPRAWY 2010

WYPRAWY 2011

WYPRAWY 2012

WYPRAWY 2013


FOTOGRAFIA MOJA PASJA

KRAJOBRAZY

PANORAMY

PRZYRODA

ZABYTKI

CIEKAWOSTKI



RÓŻNOŚCI

TopLista - Wyprawy Rowerowe



 

Krótko przed wyjazdem na wyprawę, stałem się posiadaczem nowego roweru RITUAL, a mój ulubiony TREK trafił w godne ręce. Pozyskałem bowiem nowego członka mojej Bikefamilly.

 

Gdybym miał opisać kulisy zorganizowania tegorocznej wyprawy do Holandii czy na Węgry, wyszłaby z tego mała ksiąźka. Miały ze mną jechać tylko Ala i Ola.  Nie mogłem  jednak kupić w rezerwacji biletów na pociąg "Jan Kiepura" do Amsterdamu i tylko kolej wie dlaczego. Pomysł upadł, ale do wycieczki akces zgłosiła Kamila. Na szczęście walory naszej ojczyzny są na tyle niepowtarzalne, że szybko zapomniałem o trudnościach, a odbyta wyprawa przyniosła nam  wspaniałe przeżycia.

 

"Narody które tracą pamięć giną". 

28.07-6.08.2011

Gdańsk, Żuławy i Mazury.

Dystans 267 km

Uczestnicy: Janusz, Alicja, Aleksandra i Kamila.

Czwartek 28.07.
Dystans Łódż 15 -Gdańsk 19 km

Przewidując pogodowe niespodzianki, zarezerwowałem kilka dni pobytu w Gdańskim schronisku młodzieżowym przy ul. Grunwaldzkiej.  Pomysł okazał się b.dobry. Mimo pobudki o 3.30 rano dziewczyny szybko uwinęły się z toaletą i w godzinę póżniej jechaliśmy już na dworzec Kaliski. Pociąg "Regio" z Łodzi do Gdyni to nowy produkt naszej kolei. Fakt że składał się z 2 zestawów kolejki a nie wagonów z przedziałami, działał nawet na naszą korzyść. Biki zostały ustawione w przedziale bagażowym i mieliśmy przyzwoite warunki podróży do samego Gdańska. 

Podróż dobiegła końca na rozkopanym dworcu w Gdańsku Oliwie. Zaliczyliśmy dźwiganie rowerów po schodach, potem ulicami i ścieżką dotarliśmy do schroniska które mieści się niedaleko hali sportowej Olivia. Po rejestracji dostaliśmy klucz od pokoju, zostawiliśmy  bagaże i ruszyliśmy na rekonesans po Gdańsku mimo pochmurnej pogody zapowiadającej  deszcz. Dziewczyny  chciały zobaczyć morze i nową halę sportową ERGO ARENA. Najpierw pojechaliśmy do Oliwskiego parku, na krótką sesję foto przy wodospadzie. Potem ruszyliśmy w kierunku osiedla Żabianka. Nowa hala sportowa stoi  na granicy Gdańska i Sopotu w pobliżu drogi równoleglej do plaży. Objekt i jego infrastruktura robi wspaniałe wrażenie. Dziewczyny znają halę z oglądanych meczów siatkówki, ale gdy stanęły przy objekcie nie mogły wyjść z podziwu. Niestety do środka  nie mogliśmy wejść z powodu prac wykończeniowych. 

Gdy nacieszyliśmy oczy widokiem  hali ruszyliśmy w kierunku pobliskiej plaży. Bałtyk spokojnie falował   gdy zatrzymalismy się  przy małej restauracji. Na szczęście była zadaszona i okazała się dla nas schronieniem bo z nieba lunęła sciana deszczu. Uziemniło nas na prawie 2 godziny. Gdy przestało padać  ruszyliśmy do schroniska robiąc jeszcze po drodze zakupy. Zdąrzyliśmy dojechać do schroniska przed  kolejną porcją deszczu. Po  kolacji  ruszylismy  na krótką wycieczkę do Gdańskiej starówki. Na Długim Targu stały już liczne stragany i stoiska handlowe przygotowane na  Jarmark Dominikański.  Dziewczynki oglądały stoiska z pamiątkami, a ja zdobyłem informacje o kursach statków i tramwajów wodnych, co okazało się bardzo przydatne w naszych dalszych planach. Po całodziennych wrażeniach do snu nie musiałem swoich pociech namawiać.

Piatek 29.07.
Dystans 36 km

Deszczowe niebo, gonitwa po bilety, Muzeum Obrony Helu, skwer, fokarium i statki na redzie.

W piątkowy poranek ruszyliśmy do nadmorskiej ścieżki i dojechaliśmy nią do mola w Sopocie. Na nieboskłonie tasowały się deszczeowe chmury, ale na szczęście nie padało. Chcieliśmy dojechać na Hel do Muzeum obrony wybrzeża. Poczatkowo rozważałem przejazd pociągiem do Władysławowa i przez cały Hel przejazd rowerami. Zamiar spalił na panewce bo nie znaleźliśmy żadnego połaczenia pociągiem. Aby nie tracić czasu chcieliśmy przepłynąć statkiem z Sopotu na Hel, ale okazało się że nie ma już biletów na statek. Ruszyliśmy więc  w kierunku Gdyni bo tam bilety były. Ścieżka rowerowa prowadziła nas przez malowniczy nadmorski las. Po lewej stronie na wysokiej skarpie rosły dorodne drzewa mieszane. Naszą uwagę zwrócił niewielki skwerek  i płynący z urwiska strumyk. Zamontowano na nim duże koło z drewnianymi klapkami, które poruszane wodą wydawały charakterystyczne klaknięcia. Całość wyglądała bardzo ciekawie. Dwóch młodych rowerzystów doradziło nam by zmienić trasę przejazdu, wrócić do schodów na skarpie i jechać dalej ścieżką wzdłuż drogi.  

Po wspinaczce schodami dotarlismy do głównej drogi, która zaprowadziła nas na Skwer Kościuszki w Gdyni. Tu jak zwykle roiło się od turystów zwiedzających żaglowiec Dar pomorza i okręt Błyskawica. Przy żaglowcu siedział ubrany z strój pirata brodaty jegomość z siekierką. Wzbudzał duże zainteresowanie, nie tylko dzieci i młodzieży.  Gdy statek wypływał z portu, żegnały nas szalejące w powietrzu mewy, jakby pozując w locie do zdjęć. Po spokojnych wodach Bałtyku  śmigały motorówki i surferzy na tle Gdyńskiego klifu i niedalekiej Torpedowni. W Helskim porcie po zejściu ze statku,  moje dziewczyny wypatrzyły wspaniałego psa. Okazały czarny nowofunland, siedział sobie dostojnie przy nabrzeżu w "kamizelce" ratownika WOPR-u.  Ok. 1km. od Helu drogowskaz wskazywał leśną drogę do Muzeum Obrony Wybrzeża, celu głownego naszej wycieczki na półwysep. 

Muzeum Obrony Wybrzeża powstało w 2006 r. z inicjatywy Stowarzyszenia "Przyjaciele Helu". Wszelkie obiekty militarne na Helu były po zakończeniu II wojny św. zajmowane przez wojsko. Jednak stopniowa redukcja ilości byłych terenów zarządzanych przez armię, doprowadziła do pozostawienia ich bez nadzoru, co w konsekwencji stało się okazją do  dewastacji i rozkradania. Objektami i inikalnymi eksponatami zajęła się grupa entuzjastów militariów i historii Helu, ratując przed niechybnym zniszczeniem co się dało. I tak powstał wspaniały skansen militarny i muzeum o bohaterskiej obronie Helu pod dow. zamordowanego przez bezpiekę komandora Zbigniewa Przybyszewskiego http://www.helmuzeum.pl/index.php?go=info. Ogromna jest wartość historyczna tego miejsca jesli pozna się jego dalsze losy podczas całej II w. św.  

Gdy ucichły walki o Hel, teren zajęli Niemcy tworząc tu potężną baterię artyleryjską prawie w stylu "Dział Navarony". Bateria "Schleswig Holstein" składała się na Helu z 2 dział o kalibrach 406 mm. W jej skład wchodziło mnóstwo objektów zaplecza technicznego, które można do dziś oglądać na półwyspie, zarówno w muzeum i jego okolicach. Zasięg armat obejmował teren lądowy w promieniu 56 km. rozciągający się od rej. J. Żarnowieckiego po Kartuzy, Tczew i Elbląg i znaczny obszar Bałtyku. Trzeci zestaw dział  umieszczono na skraju Mierzei Wiślanej w Pilawie. Podobne baterie rozlokowano w Danii, Norwegii i na Bornholmie. Tworzyły system bardzo silnej obrony artyleryjskiej  Morza Bałtyckiego i cieśnin  Duńskich, dostosowany do sytuacji wojennej i hitlerowskiej strategi. Wskład całej baterii wchodziły również lżejsze działa polskie kal 152,4 mm. którym przywrócono sprawność bojową. Helskie działa baterii Schleswig Holstein rozmontowano do końca 1941 r. i przewieziono w okolice Calais we Francji. Tam pod nową nazwą "Grossdeutschland" stały się częścią tworzonego Wału Atlantyckiego. Swym ogniem często nękału kanał La Manche i angielskie miasto Dover. Podczas służby na Helu wystrzeliły ok. 20 pocisków.  

Eksponaty które widzieliśmy na terenie muzeum były bardzo ciekawe. Czołg T-34 a la "Rudy", różne rodzaje torped, łodzie, repliki min morskich. W dużym budynku mieści się główna siedziba muzeum, gdzie zgromadzono zdjęcia i mnóstwo cennych eksponatów. Obeszliśmy budynek dookoła i dotarliśmy do torów wąskotorowej kolejki i stojących opod gołym niebem różnego rodzaju dział i armat. Młoda pracownica muzeum zachęcała zwiedzających do przejaźdźki kolejką do niedalekiego bunkra i byłego stanowiska artyleryjskiego baterii o nazwie  Caesar.  Chętni mogli przy tym zobaczyć inscenizację walki leśnej z udziałem rekwizytorów. Przy budce wartowniczej chodził młody, uzbrojony rekwizytor ubrany w mundur amerykańskiego żołnierza. Dziewczynki z  ciekawością oglądały wszelkie eksponaty, a ja dołożyłem swoją cegiełkę do rozwoju muzeum, za co zostałem wynagrodzony możliwością wykonania fotki. Moje panny  z szybkością błyskawicy wystartowały do poniemieckiego motocykla. Dobrałem im więc hełmy i zrobiłem serię pamiątkowych fotek. Kamila i Ola zostały przy rowerach, a ja z Alicją ruszyłem oglądać okazałe armaty i działka przeciwlotnicze. 

Gdy wyszlismy z terenu muzeum, okazało się że Kamila złapała kapcia w przednim kole. Wymiana dętki nie zajeła mi duzo czasu. Usprawniłem  bika i ruszyłem z Alicją leśną ścieżką zobaczyć dokąd jeździ pociąg z turystami. Ok. 500 m. od Muzeum stoją między drzewami w dwóch rzędach betonowe kolumny.  Są to pozostałości po żelbetowych dźwigarach baterii Schleswig Holstein. Między nimi Niemcy poprowadzili linię kolejową, którą transportowano potrzebene do budowy elementy, a na dżwigarach przesuwały się dźwigi transportowe o nośności 100 ton każdy. Nieco dalej tory kolejki znikały w wielkim betonowym budynku. To  bunkier zaplecza  stanowisko artyleryjskiego Caesar. Gdy obeszliśmy budynek od strony północnej, znaleźliśmy schody na jego dach.  Znaleźliśmy się na dużej okrągłej wylanej betonem podstawie, w miejscu gdzie stało  potężne działo kal 406 mm.  Po bokach tejże podstawy, na porośniętym mchem i drzewami, dachu bunkra znalazłem betonowe konstrukcje wentylatorów i częściowo zasypane wejście do podziemi. Muzeum Obrony Helu jest wspaniałym objektem do zwiedzania dla pasjonatów historii i militariów. Jego twórcom należą się ogromne wyrazy uznania za pasję z jaką zrekonstruowali zarządzane objekty.  

Gdy wróciliśmy na Hel, moje panny nieco zgłodniały, zrobiliśmy więc drobne zakupy i zaspokoiliśmy apetyt, a całość zwięczylismy porcją lodów. Z nową dawką energii ruszyliśmy na Helski skwer w kierunku morza. W tutejszym lesie mieszczą się jeszcze pozostałe objekty militarne związane z baterią Schleswig Holstein. Odwiedziliśmy więc byłe stanowiska ogniowe, widzieliśmy liczne bunkry i wieżę kierowania ogniem. Nie mogłem się oprzeć pokusie i zeskoczyłem z Alicją do głębokiego zagłębienia po obrotowym stanowisku ogniowym ulokowanym między drzewami nad samym morzem. Mrocznym korytarzem przeszliśmy ostroznie cały bunkier, aż dotarliśmy do położonego pośród drzew wyjścia.

Po powrocie do portu moje pociechy zaciągnęły mnie do helskiego fokarium. Z widokowego tarasu podziwialiśmy trzy okazałe foki pływające w sporym, ładnie urządzonym basenie. Z fokarium ruszyliśmy do portowego nabrzeża. Czekał już tam na nas i turystów tramwaj wodny do Gdańska. Podczas rejsu widzieliśmy kilka okazałych statków, czekających na pozwolenie wejścia do Gdańskiego portu. Gdańska starówka wygląda w nocy bardzo malowniczo. Odbijające się w wodzie, oświetlone kolorowe kamienice dodają temu miejscu niepowtarzalnego uroku. Późna pora skłoniła nas jednak do szybkiego powrotu do schroniska, zwłaszcza że oddalone było o kilka km. Przed nocnym odpoczynkiem, ustaliłem jeszcze z dziewczynkami plan naszego zwiedzania na sobotę.

Sobota 30.07.
Dystans 16 km.

Baltic Arena, zabytkowa latarnia w Gdańsku , cumujący prom i wizyta na Jarmarku św. Dominika.

W sobotnie przedpołudnie ładna słoneczna pogoda, zachęcała do zrealizowania naszych planów. Ulicami Gdańska ruszyliśmy więc do nowego stadionu w dzielnicy Przymorze. Objekt wygląda naprawdę imponująco. Przypomina kształem "miskę", jest podobny do stadionów znanych z Olimpiady w Pekinie. Budowniczych czeka jeszcze sporo pracy, przy wykończeniu objektu i zmianie infrastruktury pobliskich terenów. Po kilku km. dalszej jazdy dotarlismy do promowego nabrzeża prze wejściu do portu w Gdańsku. Nie bez powodu, stoi tu bowiem zabytkowa latarnia morska z gdańską kulą czasu. Tej latarni nie mogliśmy zwiedzić podczas wyprawy w 2008 r. była więc niepowtarzalna okazja na zaliczenie kolejnego ciekawego objektu.

Latarnia morska w Gdańsku zbudowana została w latach (1893-1894). Uważana jest za jedną z najładniejszych w pólnocnej Europie. Mierzy 27 m. wysokości a zasięg światła wynosi 18 mil morskich. Pełni potrójną rolę, jako latarnia morska, wieża pilotów portowych i baza Kuli Czasu. Strażniczkami rowerów zostały Kamila z Alicją, a ja zabrałem Olę na wieżę latarni. Gdy wchodziliśmy krętymi schodami na górę, zatrzymało nas niewielkie okno. Z pozoru nic szczegółnego, ale wszystko wyjaśniła nam umieszczona na nim tablica informacyjna. Było to okno z którego oddano w kierunku Westerplatte pierwsze strzały II wojny św. w Gdańsku. Z wieży latarni  rozciąga się ładny widok na cały Gdański port i miasto. Mieści się tu okazała latarena z wielką żarówką i tablicą przedstawiającą kulisy badań i powstania  Kuli Czasu, zamocowanej na szczycie latarni. To przyrząd umieszczany na wieżach latarni morskich i statkach, pozwalający na dokładne ustalenie położenia statku na otwartym morzu, a dokładniej jego długości geograficznej. Brak takich informacji był przyczyną wielu katastrof morskich.

 Metodę ustalania  na podstawie doświadczeń wykonał genialny samouk, angielski cieśla John Harrison (1693-1796). Skonstruował klka bardzo dokładnych chronomertów które zapamiętywały położenie ostatniego portu pobytu statku. Porównanie wskazań tych chronomertów z południem czasu lokalnego, pozwalało na ustalenie długości geograficznej położenia statków. Kule czasu zaczęto po odkryciach Harrisona instalować w portach na wieżąch i latarniach. Ich podnoszenie lub spadek w południe, zsynchronizowane były z przyżądami na statkach, co pozwalało kapitanom na obliczenie położenia statków na morzu i kontrolowane rejsy.

Gdy razem z Olą delektowaliśmy się  treścią ciekawych tablic informacyjnych na wieży latarni, do portu wpływał potężny prom " Scandinavia" z Nunashamn k/ Sztokholmu. Z wysokości wieży widok kolosa był zapierający. Pstryknąłem kilka fotek i ruszyłem schodami w dół, aby z bliska popatrzeć na manewr obracania promu i cumowania do nabrzeża. Ola ledwo za mną nadąrzyła. Prom powoli zbliżał się nabrzeża, a my obserwując pałaszowaliśmy deser. Z bliska wyglądał okazale. gdy znieruchomiał, obsługa zacumowała prom linami a z ruchomego podestu zaczęli wychodzić pasażerowie. Na wodach przyportowych kołysał się na tle portowych żurawi pełen turystów okazały galeon. Ulicami dotarliśmy do nadmorskiej ścieżki rowerowej i wróciliśmy do schroniska. Tu wymieniłem baterię w Olympusie na załadowaną, zjedliśmy obiadokolację i ponownie pojechaliśmy na Gdańską starówkę aby zobaczyć imprezy z okazji otwarcia Jarmarku Dominikańskego.

Jedną z atrakcji był koncert muzyki etnicznej na największym bębnie świata. Na Długim Targu ustawiono ogromny instrument a muzyk-obieżyświat Ryszard Bazarnik najpierw opowiadał historię podobnych koncertów które zorganizował w Afryce. Wszystkim chętnym otaczającym bęben rozdano specjalne pałeczki i P. Bazarnik  udzielał wskazówek  jak stworzyć odpowiedni dźwięk w wersji zbiorowej. Przy bramie w niewielkiej scenie siedziało troje innych muzyków  Maria Pomianowska, Iza Kowalewska - śpiew, Dima Goreli - gitara, którzy swoją muzyką tworzyli niejako dodatek do dżwięków bębna. Koncert był bardzo ciekawy dla ucha, choć zsynchronizowanie zbiorowych uderzeń w bęben trwało dość długo. Gdy zaczęły zapadać ciemności ruszyłem z dziewczynkami wykonać wieczorną sesję fotograficzną na Starówce. Ciemnoniebieskie niebo było świetnym tłem do zdjęć stojących przy nabrzeżach statków i oświetlonych kolorowych kamienic odbijających się w wodzie. Mimo późnej pory imprezy Jarmarku trwały w najlepsze. Tuż przy pomniku Neptuna moglismy podziwać efektowny pokaz ogniowej żonglerki. Pustymi ulicami Gdańska wróciliśmy do schroniska, ale jakoś nie mieliśmy ochoty na sen mimo późnej pory. Dziewczyny wyzwały więc mnie na pojedynek w tambambułę, co im się nie opłaciło, bo zostały ograne. 

Niedziela 31.07.
Dystans 16 km

Katedra w Oliwie, zabytkowa latarnia, relaks na plaży i wieczorne pakowanie.

Niedziela była naszym ostatnim dniem pobytu w Gdańsku. Zaczęlismy od krótkiej wizyty w oliwskiej katerdze. To miejsce tak szczególne, że zawsze potrafi przyciągnąć. Chciałem wykonać nowe, lepsze fotki do swojej kolekcji. Mieliśmy w planie trochę odpoczynku od rowerów na plaży w Sopocie. Miejsce nie zostało wybrane przypadkowo. Obiecałem dziewczynkom  że w Sopocie, jeśli dopisze pogoda mogą sie wykąpać w Bałtyku. Dziewczyny jednak nie skorzystały z okazji, postanowiły trochę porelaksować się na plaży przy molo, zwabiać chlebem mewy i fotografować je w locie. W to mi graj pomyślałem. Zabezpieczyliśmy rowery i zostawiłem moje panny na trochę same, miałem bowiem zamiar wejść na wieżę zabytkowej latarni morskiej tuż przy molo. Gdy ruszyłem, dogoniła mnie Alicja deklarując, że chce iść ze mną. Sopocka latarnia morska  powstała na bazie komina i nie pełni formalnie swojej roli. Jest obecnie jedynie objektem nawigacyjnym. Jej historia zaczęła się w roku 1903, kiedy wybudowano zakład balneologiczny który istniał do wybuchu II wojny św.

Po zakończeniu wojny budynek przejęło miasto urządzając tam łaźnię. W 1956 roku budynek przekazano Szpitalowi Reumatologicznemu. W 1975 roku zmodernizowano szpitalną kotłownię, dzięki czemu uciążliwy dymiący komin stał się zbędny. Przebudowano go i umieszczono na nim źródło światła, jednak ze względu na mały zasięg (5 Mm) nie było to uznawane za latarnię morską. Po zmianie urządzenia optyczno-świetlnego (źródłem światła jest obrotowa lampa typu PRB-42 złożona z sześciu żarówek typu "sealed beam lamps" umieszczonych na stole obrotowym, który obraca się z prędkością ponad dwóch obrotów na minutę) i uzyskaniu nominalnego zasięgu świetlnego 17 Mm, obiekt w 1977 roku oficjalnie stał się latarnią morską. Obecnie światło ma zasięg nominalny 7 Mm i znów nie jest zaliczane do latarni morskich. Wieża latarni jest wysoka na 30 m.

Po zakupie biletów weszliśmy z Alicją na wieżę latarni. Rozciągał się z niej piękny widok na miasto, molo i gdyński klif. Dzięki  ładnej pogodzie widoczne były nawet żurawie portowe w Gdańsku. Gdy zeszliśmy na dół, bileter wręczył nam certyfikat zdobycia latarni w Sopocie tym samym dopełniliśmy zaliczanie nieodwiedzonych latarni z 2008 r. Kamila i Ola  siedząc na plaży zwabiły liczne stado mew na wyciągnięcie ręki, a ja na zmianę z Alicją zapełniłem kartę w aparacie ciekawymi ujęciami. Wracając do schroniska zrobiliśmy zakupy przed czekającym nas wyjazdem do Krynicy Morskiej. Wieczorem spakowaliśmy nasz ekwipunek.

Poniedziałek 1.08.
Dystans 65 km

Przejazd do Krynicy, szokującu obóz Stutthof, pole namiotowe i wieczór na plaży.

Krótka wizyta w Trójmieście dobiegła końca w poniedziałkowe przedpołudnie. Dziewczynki świetnie poradziły sobie ze spakowaniem rowerów, pomogły mi też zczepić przyczepkę z moim Ritualem. Po godzinie jazdy znaleźliśmy się na rogatkach Gdańska i skręciliśmy w drogę do Krynicy Morskiej.  Przy ładnej pogodzie mijaliśmy kolejne wsie, robiąc krótkie przerwy na zaspokojenie wzmagającego się pragnienia. Przed Mikoszewem wyprzedziła nas liczna grupa rowerzystów również zmierzających do Krynicy. Tempo ich jazdy było jednak znacznie szybsze bo mieli mniej ekwipunku. Dzięki temu zdążyli szybciej wjechać na prom przez Wisłę. Gdy my dotarliśmy do przeprawy, prom był już na środku rzeki i musieliśmy poczekać co dziewczynki przyjęły z dużym zadowoleniem bo mogły nieco odpocząć.

Na niebie pojawiła się duża ławica chmur o niezbyt ciekawym szaroburym kolorze. Zwiastowało to rychły deszcz, co też sprawdziło się po kilku następnych km. i zmusiło nas do na szczęście krótkiej przerwy w podróży. A że schroniliśmy się przy sklepie, dziewczyny szybko wypatrzyły w lodówce smakowite lody. Dostały więc "motywacyjne" i w dobrych humorach ruszyliśmy dalej. Wiedziałem co robię, znając topografię tytejszego terenu, Po kilkunastu km. dojechaliśmy bowiem do Muzeum na terenie Obozu koncentracyjnego Stutthof, miejsca bestialstwa hitlerowskich okupantów i smierci wielu tysięcy ludzi, a ja bardzo chciałem go córkom pokazać http://www.stutthof.pl.
Obóz KL Stutthof służył do eksterminacji in teligencji Polskiej głównie zamieszkałej na Pomorzu. Funkcjonował od 2 września do 9 maja 1945 r. Początkowo funkcjonował na niewielkim terenie, a z czasem został rozbudowany i włączony do programu masowej zagłady. Nie ma terenie obozu parkingu dla rowerów,  zostawiliśmy nasze biki przed muzeum, a strażniczką została Kamila.

Zabrałem Alę i Olę na kolejną lekcję tragicznej Polskiej historii. Już pierwsze wrażenia z obozowego baraku były szokujące. Dziewczynki w milczeniu oglądały obozową celę śmierci, izbę tortur i rzęźby więźniów wykonane z kartofli. Brama obozowa z budką strażników i kolczastym drutem skłania w tym miejscu do głębokiej zadumy, ale pozostałe miejsca w obozie uzupełniają obraz ludzkiego cierpienia i bestialstwa oprawców. Oglądaliśmy więc dalej kolejne obozowe baraki, pozostałość po kuchni "izbę lekarską" pietrowe łóżka więźniów, stołówkę i wiele innych eksponatów. W drugiej cząści obozu dotarliśmy do komory gazowej i szczególnie przygnębiającego krematorium. Gdy wyszliśmy z terenu obozu, moje dziewczyny usiadły na ławce przy rowerach i dłuższą chwilę czytały mały przewodnik po muzeum który dla nich kupiłem.

Po kilkunastu km. jazdy dotarliśmy trochę zmęczenie do Krynicy morskiej. Przy głównej ulicy znaleźliśmy niewielkie pole namiotowe na prywatnej posesji. Negocjacje z właścicielką nie trwały długo. Rozstawiliśmy więc namioty, schowaliśmy sakwy i rowery do garażu i poszliśmy na relaksujący spacer po kurorcie. Krynica tętniła życiem pełna wczasowiczów, kolonistów i turystów. Poszliśmy na przystań dla statków by dowiedzieć się o rejsy do Fromborka. Potem ruszyliśmy nadmorkimi ścieżkami na plażę. Ciemnobłękitne niebo, szum morskich fal i ożywcza morska bryza stanowiły świetny relaks po całodziennych wrażeniach. Dziewczynki były zmęczone, więc spacer nie trwał długo. Po powrocie do naszej kwatery, szybko wzięły prysznic i znikneły w namiotach.

Wtorek 2.08.
Dystans 6 km.

Spacer po Krynicy, latarnia morska, relaks nad morzem,  dziki na ulicach i wieczorne pożegnanie z Bałtykiem.

We wtorkowe przedpołudnie pojechaliśmy rowerami do centrum na zakupy i sniadanie. Na molo z którego odpływają statki rozmawiałem z włascicielem statku Monika nt. kosztów naszego środowego  rejsu z rowerami do Fromborka. Pan Jerzy Kruczyński-właściciel statku "Monika" podszedł do sprawy bardzo sympatycznie, obniżając nam cenę przepływu, za co chciałbym podziękować. Kupiłem więc bilety na  rejs i wróciliśmy zostawić rowery i zakupy na polu namiotowym. Z podręcznym ekwipunkiem poszliśmy  na spacer po Krynicy. Głównym celem była latarnia morska, którą odwiedzaliśmy w 2008 r. ale nie byliśmy wtedy na wieży bo objekty był  oblężony przez kolonie i turystów. Tym razem  wejszliśmy na szczyt, a towarzyszyły mi Alicja z Olą. Słoneczna pogoda i przejżyste niebo sprzyjały podziwianiu krajobrazów nad morzem i Zalewem Wiślanym, po którym pływali surferzy i liczne żaglówki. W oddali dostrzegliśmy kontury bazyliki we Fromborku. Wieża latarni emituje światło błyskowe o zasięgu 19 Mil morskich. W oszklonej laternie mogliśmy z bliska przyjżeć się potężnym żarówkom. 

Po ciekawej wizycie w latarni leśnymi ścieżkami dotarliśmy na gwarną, pełną plazowiczów plażę. Na piętrzących się falach Bałtyku szalała dzieciarnia.  Po dość długim spacerze bogatym w orzeźwiające powietrze, zatrzymaliśmy się by popatrzeć na mecz plażowej siatkówki i zjeść smakowitą rybę na obiad. Gdy wróciliśmy na do naszej kwatery spotkała nas rewelacyjna atrakcja. Po ulicy , tuż za ogrodzeniem pola namiotowego grasowały dwa okazałe dziki. Odyńce nic sobie z obecności ludzi nie robiły. Odwiedzały kolejne ogródki przdomowe, ryjąc przy tym w ziemi. Uciekły przepędzone przez jednego z mieszkańców. Moje panny przejżały bagaże pakując ekwipunek przed środowym wyjazdem. Ja zabrałem naładowaną baterię do Olympusa i tuż przed zapadnięciem zmroku ruszyłem nad Bałtyk pożegnać się z morzem w scenerii zachodzącego słońca.  Słońce powoli zmieniało się w ciemnopomarańczową kulę na tle błękitnego nieba. Była wspaniała okazja powdychać odżywczej bryzy i zrobić klimatyczne fotki.

Środa 3.08.
Dystans 15 km

Rejs do Fromborka, katedra i krajobrazy z wieży, przejazd do Braniewa, podróż do Giżycka.

W środowy poranek dziewczynki zafundowały mi pobudkę o 7 rano.  Słońce powoli wzbijało się na nieboskłon, gdy przy naszych namiotach panował ruch jak w ulu. Lekko zroszone rosą namioty szybko wyschły i zniknęły w workach. Spakowani podziękowaliśmy gospodyni za gościnę i ruszyliśmy na krynickie molo. Statek "Monika" delikatnie kołysał się na wodzie, czekając na pasażerów. Załadowaliśmy  na niego biki i czekając na odpływ dokarmialiśmy mewy i kaczki obserwując jak uganiają się za każdym okruchem chleba. Gdy statek ruszył do Fromborka  otoczyło go stado mew, zwabiane przez pasażerów chlebem. Leciały za statkiem prawie przez cały zalew.  Po dwóch godź. rejsu dotarlismy do przystani we Fromborku, a potem do podnóża największej atrakcji miasta. Przeprowadziliśmy nasze cięźkie biki do bramy południowej, zostały tam zabezpieczone i weszliśmy na dziedziniec wzgórza.

Wzgórze katedralne we Fromborku  to najwyższej klasy zabytek historyczny, z zachowaną formułą średniowiecznej architektury. Mimo burzliwych wydarzeń na przestrzeni wieków, zachowało swój wspaniały walor. Szczególną postacią w jego historii jest Mikołaj Kopernik. Wielki astronom mieszkał tutaj i pełnił waźne funkcje przez wiele lat. Jego osobie poświęcone jest przebogate w budynki i eksponaty muzeum. Jednym z nich jest najstarsza budowla wzgórza- Bazylika Archikatedralna pw. Najświetszej Marii Panny i św. Andrzeja Apostoła. Piękny kościół zbudowano w latach 1329-1388. Obok niego stoi kilka przybudówek takich jak kaplica św. Jeżego zwana także Polską z r. 1500. czy barokowa kaplica Zbawiciela z 1735 r. Nie sposób wymienić wszystkich ciekawych miejsc Nie mieliśmy zbyt wiele czasu na zwiedzanie, więc po zakupie biletów  skierowaliśmy się  do dzwonnicy, zwanej wieżą Radziejowskiego. To najwyższa gotycko- barokowa budowla wzgórza  z XVI-XVIII w.  Na parterze mieści się planetarium, ale naszą uwagę przyciągnął ciekawy przyrząd zawieszony w dzwonnicy. Spod dachu zwisała długa lina na końcu której umieszczono dużą kulę poruszającą się po średnicy wielkiego koła. To wahadło Foucaulta- przyrząd do obserwacji ruchu wirowego ziemi.

Gdy weszliśmy na umieszczony na wys. 70 m. taras zobaczyliśmy wspaniałą panoramę Fromborka, Zalweu wiślanego i Bazyliki. Kolejne zdjęcia wspaniałych widoków zapełniały kartę w aparacie. Dziewczynkom bardzo podobał się widok z dzwonnicy, nie tylko im. Po powrocie na ziemię  odwiedziliśmy Bazylikę. W środku zwacały uwagę wspaniałe ołtarze, krzyże, organy, ambona i cały wystrój kościoła, będacego objektem muzealnym.  Na zwiedzanie takich wspaniałych objektów cały dzień to z pewnością za mało. Nasze plany przewidywały jednak dojazd do Giżycka pociągiem z Braniewa, trzeba więc było ruszać w drogę. Dwanaście km. które dzielą Frombork od Braniewa przejechaliśmy dośc szybko, choć na drodze było kilka pagórków wymagających sporego wysiłku. Przed Braniewem zatrzymaliśmy sie na chwilę przy cmentarzu żołnierzy Armi Czerwonej.

Braniewo to jedno z najstarszych miast w Polsce, o bardzo bogatej historii. Pod koniec II w. św. zostało w dużym stopniu zniszczone i praktycznie wysiedlone najpierw przez hitlerowców, potem przez polskie władze komunistyczne. Odbudowa i przywracanie jego historycznej świetności trwały prawie pół wieku, ale poprzedni system podporządkował miasto  i okolice potrzebom wojska. To tutaj stacjonował  garnizon Armi Radzieckiej.
Zatrzymaliśmy się przy okazałym kosciele ewangelicko-augsburskim stojacym na dużym placu.  W Biurze Informacji Turystycznej miła pani sprawdziła dla nas kolejowe połączenia do Giżycka i niestety nie miała ciekawych wiadomości. Pociąg do Olsztyna właśnie nam odjechał, a następny planowany był dopiero ok. godź 18. Oznaczało to że do Giżycka dotrzemy późno wieczorem. Wykonałem więc kilka telefonów, by zabezpieczyć nasz nocleg w ośrodku LOK i ruszyliśmy do sklepu po zakupy a następnie na kolejowy dworzec. Tu okazało się jak wygląda polska kolejowa rzeczywistość w tym rejonie. Kasy pozamykane a  rozkładu jazdy  to wykaz 4 pociągów na kartce przyklejonej do okienka. Na peronie dworca spędziliśmy ponad 3 godziny. Pocieszeniem był jednak szybki szynobus z przemiłym konduktorem. Nasze rowery szybko wylądowały w wagonie i po 2 godzinach dotarliśmy do Olsztyna gdzie szybko przesiedliśmy się na inny szynobus do Giżycka. W przesiadce bardzo pomógł nam konduktor.

Ok godź 22. 40 wysiedlismy na opustoszałym dworcu w Giżycku. Stojący na postoju taksówkarze pomogli nam dojechać do ośrodka LOK mieszczącego się nad J. Niegocin. Mimo późnej pory po mieście chodziły grupy spiewającej młodzieży, okazało sie bowiem że w Twierdzy Boyen odbywa się festiwal muzyki Hip-Hopowej. Od recepcjonistki w ośrodku dostaliśmy klucze do pokoju, schowaliśmy rowery i zmęczeni oddaliśmy się beztroskiemu wypoczynkowi.

Czwartek 4.08.
Dystans 56 km

Przez łąki, lasy i szutry do Wilczego Szańca, mroczne i fascynujące bunkrowisko po nazistach i wieczór nad jeziorem.

Po śniadaniu ruszyliśmy do jednej z militarnych atrakcji okolic Giżycka Wilczego szańca w Gierłoży. Aby tam dotrzeć pojechaliśmy do centrum miasta, gdzie w Biurze Informacji Turysycznej dostalismy mapki i kilka cennych wskazówek. Do Gierłoży można dojechać na dwa sposoby. Dłuższą trasą przez Kętrzyn, lub krótszą po asfalcie, szutrach i lesie. Wybraliśmy tę krótszą uznają że będzie ciekawsza. Niewiele jednak brakowało, byśmy nie pobłądzili z powodu braku oznakowań szlaku.Trasa szlaku prowadziła nas asfaltem obok malowniczo położonego J. Kisajno, dalej przez wieś Wrony i Bogacko. Ale tu szutrowa droga biegła dalej prosto, a powinno się skręcić w las po lewej stronie. Nie ma jednak żadnego znaku, trzeba dobrze patrzeć na drzewa bo na nich są małe znaki. Nam pomogła znaleźć tą drogę para rowerzystów, bo pewnie byśmy przejechali. 

Po przejechaniu lasu i kolejnego odcinka szytru, dojechalismy do  wsi Doba i Parcz, tu droga znów przeszła w asfalt i pośród lasu zaprowadziła nas do bramy Wolfsschanze. Naszą uwagę zwróciły różne bunkrowe budowle w lesie po lewej stronie. Były to pozostałości po tzw II strefie bezpieczeństwa. Historia Wilczego Szańca jest długa i pasjonująca. Na rozkaz Hitlera w mazurskich lasacj pośród jezior i bagien, wybudowano ogromne, świetnie zamaskowane bunkrowisko z całym zapleczem wojskowym i socjalnym. Cały kompleks ponad 80 budowli wybudowała  "Organizacja Todt" specjalizująca się w budowie umocnień wojskowych. Przy budowie pracowało ponad 20 tyś robotników niemieckich, kilkakrotnie wymienianych dla zachowania tajemnicy. Wilczy Szaniec jako kwatera główna miał być centrum dowodzenia armi w czasie wojny ze Związkiem Radzieckim. Przebywali tu na stałe lub okazyjnie wszyscy dygnitarze III Rzeszy W. Keitel, H. Goerring, M. Bormann, A. Jodl. oraz ponad 2100 zołnierzy. Objekt był chroniony 3 specjalnymi strefami bezpieczeństa i  zaminowany w promieniu 5 km. Na teren weszłem z dziewczynkami po zabezpieczeniu rowerów na parkingu. Tuż za bramą, starszy pan zaproponował swoje usługi jako przewodnik. Zgodziłem się z ciekawości i ze względu na dziewczyny, dla których wizyta w tym miejscu mogła być świetną lekcją historii. I była bo ów starszy pan opowiadał o Wilczym szańcu ciekawe historie fajnym językiem. Już na początku zaprowadził nas do ruin bunkra sekcji łączności, pokazał resztki siatek maskujących na drzewach.

W kolejnym miejscu zatrzymał się przy resztkach betonowych fundamentów baraku narad na których umieszczona była tabliczka. To tutaj płk Klaus von Stauffenberg postawił teczkę z bombą i dokonał najsłynniejszego - nieudanego zamachu na Hitlera 20 lipca 1944 r. Za swój czyn został rozstrzelany podobnie jak większość wtajemniczonych w zamach, choć w niektórych przypadkach spiskowców potrzaktowano z ogromnym okrucieństwem wieszając ich na strunach fortepianowych, rzeźnickich hakach lub ścinając gilotyną. Egzekucje filmowano dla wodza III Rzeszy, który oglądając je..........śmiał się i bił brawo!!!

Kolejny potężny bunkier bez okien o ścianach grubości 8 mertów, okazał się domem samego A. Hitlera. Porośnięty mchem i popękany budzi dreszcz emocji samym widokiem. Wystające belki stropowe, pęknięcia i kikuty drutów zbrojeniowych oddają skalę siły ładunków wybuchowych użytych do jego wysadzenia w pwietrze. Między okolicznymi drzewami do dziś leżą ogromne odłamki betonu które odleciały z jego konstrukcji. Byliśmy z przewodnikiem wewnątrz mrocznego i zimnego bunkra. Kolejne oglądane przez nas bunkry pokazywały skalę środków bezpieczeństwa i techologii użytej do budowy tak wielkiego objektu. A. Hitler opuścił Wilczy Szaniec 20 listopada 1944 r. W kila m-cy później 20 stycznia 1945 r. saperzy niemieccy "szeregowo" wysadzili w powietrze większośc bunkrów używając do tego ponad 100 ton trotylu. Gęsty las który coraz bardziej zarasta bunkrowisko, pełen jest ogromych odłamków betonu ważących nawet po kilka ton. Kryje jescze  pewnie nie jedną  historię i tajemnicę tego fascynującego i mrocznego miejsca. 

Gdy wróciliśmy do Giżycka pojechalismy zrobić zakupy i wróciliśmy do ośrodka, a wieczorem poszliśmy nad J. Niegocin. W blasku zachodzącego słońca moglismy podziwiać kołyszące się na falach żaglówki. Z sielanki przepędziły nas  jednak natretne komary.

Piatek 5.08.
Dystans 27 km.

Przedostatni dzień naszej wycieczki podzieliliśmy na dwie części. Ponieważ Alicja trochę źle się poczuła, została z Kamilą w ośrodku. Dziewczyny dostały jednak zadanie by zrobić zakupy i odwiedzić dworzec kolejowy by przyjżeć się pociągowi którym mieliśmy w sobotę wrócic do domu. Chciałem wiedzieć czy nie czeka nas koejna ekstremalna przygoda. Ja z Olą postanowiłem pojechać do odległej o 13 km. od Giżycka miejscowości Pozedrze. W tamtejszym lesie mieścił się bunkier jednego z największych zbrodniarzy nazistowskich Heinricha Himmlera. Drogą w kierunku Węgorzewa jechaliśmy prawie godzinę. Spotkaliśmy po drodze kilka okazałych bocianów, które krążyły nad polami. Była kwatera H. Himmlera "Hochwald" leży w lesie oddalonym ok. 1 km. od Pozedrza. W jej skład wchodziłły 3 cięźkie bunkry i kilka objektów lżejszej konstrukcji. Przy porośniętym mchem bunkrze dygnitarza ustawiono tablicę z historią tego miejsca. Sam bunkier przypomina bardzo objekty z Wilczego Szańca. W wielu miejscach jest popękany, a w ciemnościach korytarza który przeszliśmy z Olą, dostrzec można liczne zasypane korytarze i osówiska brył betonu. Został wysadzony w powietrze, a po lesie rozleciały się jego potężne betonowe odłamki.

Dookoła J. Kisajno, Dargin, Łabap i Dobskiego mieści się w mazurskich lasach jeszcze wiele wybudowanych przez hitlerowców bunkrów. Były one starategicznymi objektami uzupełniającymi główną Kwaterę Hitlera w Gierłoży.  Mimo upływu wielu lat od zakończenia II w. św. nadal są tejemniczymi i fascynującymi objektami dla miłośników historii i militariów.

Po powrocie do Giżycka skierowaliśmy się na dwoorzec kolejowy. Czakał tam na nas Kamila z Alicja. Ok. 13.50 na peron wjechał złozony z 4 ????? wagonów pociąg relacji Gdynia-Katowice. Miał wagon na rowery, ale wypełniony był po brzegi pasażerami, a na dworcu kłębił się tłum młodzieży i mnóstwa turystów chcących wrócić z wakacji. Nie było nam do śmiechu po tym co zobaczyliśmy. Próbując nie myśleć o tym co nas może czekać w sobotę, wróciliśmy do ośrodka, zostawiliśmy rowery i poszliśmy na spacer po Giżycku. Niedaleko naszego ośrodka na Kanale Łuczańskim (Giżyckim) operator kręcąc korbą przesuwał zbudowany w połowie XIX w. obrotowy most. Tuż obok ekipy budowlane restaurowały ładne skrzydło Zamku krzyżackiego z XIV w. byłej siedziby komornika i starosty. Odwiedziliśmy okazałą Twierdzę Boyen z budowaną w XIX w. Warownia stanowiła element Mazurskiej Pozycji Jeziornej z racji  położenia pośród jezior Kisajno i Niegocin. Tu zatrzymała się sowiecka ofensywa z 1914 r. a podczas II w. św. Niemcy urządzili szpital i komórkę wywiadu wojskowego.

W centrum miasta bardzo podobały się nam XIX i XX wieczne kolorowe kamienice.  Dotarliśmy prawie na rogatki Giżycka do wysokiej wieży ciśnień. Budowla zwana także Wodną Wieżą zbudowania została z czerwonej cegły w 1900 r.  Na wieżę wjechała z Olympusem Alicja, a wykonane przez nią panoramy Giżycka dowodzą, że sporo już wie o sztuce fotografowania. Spacer zakończyliśmy o zachodzie słońca w porcie jachtowym na betonowym molo. Liczne mewy i kaczki latały nad powracającymi do portu jachtami i wygrzewały się na słońcu. Naszą uwagę zróciły ekipy techniczne telewizji, krzątające się na molo. Okazało się że zwiastuje to fajną imprezę na zakończenie nasze wycieczki. W sobotę rozpoczynały się bowiem w mieście lotnicze pokazy "Mazury Air Show". Wieczorem w ośrodku zjedliśmy kolację i spakowaliśmy nasz ekwipunek na powrót do Łodzi.

Sobota 6.08.
Dystans 8 km.

Pożegnanie w ośrodku, pokazy lotnicze na molo, szturm na pociąg, i wieczorny powrót do domu.

Przed wyjazdem z ośrodka LOK w Giżycku podziękowałem personelowi za miła obsługę Ośrodek może nie należy obecnie do miejsc o wysokim standarcie usług, ale widać że się modernizuje, jest wspaniale położony a koszty pobytu nie są wygórowane. Pojechaliśmy przed południem na portowe molo. Ok. godź. 12 zapowiedziano przelot pierwszych samolotów. jednym z nich był okazały samolot-amfibia Sikorsky S-38, potem pokazały się Extra 300 S z niemieckim pilotem Uwe Zimmermanem, Robert Kowalik na małym zwinnym dwupłatowcu Steen Skybolt 300 i polski zespół pokazowy 3AT3  Formation Fluing Team.

Mimo że było nam żal takich atrakcji, musieliśmy niestety pojechać na dworzec kolejowy bo zbliżała się godzina przyjazdu pociągu. Dworzec "pęczniał" już od mnogości czekających pasażerów. W tych warunkach nie zwracaliśmy już zbytniej uwagi na coraz ciekawsze samoloty przelatujące nad giżyckim molo. Z każdą minutą wzrastało zdenerowowanie moje i dziewczynek, w obawie o warunki naszej podróży z rowerami i licznym ekwipunkiem.  Zastosowaliśmy jednak startegię "ofensywną".

Podzieliłem naszą ekipę na 2 części, Kamila i Alicja miały walczyć o wolne miejsca, a ja z Olą o wejście do pociągu i załadunek rowerów.  Miałem sporo szczęścia bo drzwi wagonu na rowery zatrzymały się tuż przede mną. Dałem po męsku do zrozumienia pchającym się pasażerom bez rowerów, że to wagon dla rowerzystów i niech ze mną walki nie ryzykują bo nie ustąpię dopóki nie wsiądę z całym sprzętem. I ku mojemu zaskoczeniu - poskutkowało. "Sukces" odniosły też Kamila z Alicją zdobywając przyczółki w postaci 4 miejsc do siedzenia. Zabezpieczanie rowerów i ekwipunku w pociągu trwału ponad pół godziny z powodu niemiłosiernego tłoku i nerwowości. Pomogłem kilku rowerystom wysiąść, innym wsiąść, tak by każdy mógł dojechać gdzie chce i nic przy tym w sprzęcie nie uszkodził. Dzięki temu sam miałem "oko" na nasze biki i spokojnie choć z opóźnieniem dojechaliśmy do Warszawy Wsch.

W kontenerowej kasie na rozkopanym dworcu kasjerka dokonała na biletach odpowiedniego wpisu, co pozwoliło nam wsiąść do pociągu "Regio". Nasza podróż do domu zakończyła się późnym wieczorem. Kolejna bardzo ciekawa rowerowa przygoda przeszła do historii, powiększając piękny zestaw  wakacyjnych wspomnień.

Nasza wycieczka została dostosowana do realnych możliwości. Odwiedziliśmy wszystko co zaplanowałem z córkami przed wyjazdem. Aktywny wypoczynek połączony ze zwiedzaniem sprawił nam nioeceniona przyjemność. Kilka odwiedzonych miejsc, znów było świetną lekcją historii nie tylko dla mioch pociech. Zaprawione w wycieczkach dziewczyny spisały się wspaniale.

Za wsparcie naszej wycieczki składamy serdeczne podziękowania:

Firmie Sanitec Koło
P. Janszowi Urzykowskiemu
Personelowi Schroniska Młodzieżowego w Gdańsku
Firmie Olympus Polska
P. Czesławowi Stankiewiczowi-właścicielowi Ośrodka żeglarskiego LOK w Giżycku i personelowi
P. Jerzemu Kruczyńskiemu - właścicielowi statku Monika z Krynicy Morskiej

 

 

    
 

Wyprawy, wycieczki, turystyka rowerowa, sakwiarstwo, Rower, Podróże, na rowerze, jazda rowerem, reportaże


Sylwester Sylwester w górach Katalog stron                Polityka prywatności